Przyszli kiedy było ciemno, zawsze przychodzą po zmroku. Krzyk jest wtedy łatwiej tolerowany. Teraz wiedziałem ze przyjda do mnie. W domu nie było nikogo poza mną i nimi, jak narazie pokój był zamkniety i byłem wzglednie bezpieczny, ale w koncu bede musiał otworzyc. Ciagle słyszłem tupot tych małych nózek. " Ja pierdole przygotowuja oblezenie, a ja mam tylko kilka ciastek i półtorej czekoladowgo mikołaja " była to pierwsza rzecz o której pomyslalem. Była 22.22 a ja rozmawiałem z ludźmi przez zgadu-zgadu ( rodzaj programu komputerowego służącego do komunikacji miedzyludzkiej ). Od sześciu godzin nie wyszedłem z pokoju, oczywiscie mogłem podejrzewac ze zmysły płataja mi figle i na korytarzu nikogo nie ma, przecież zdażyło sie to juz kiedys. Teraz wydawało mi sie to nierealne, oni musieli tam być, musieli. Z głośnika Fred Durst i Pan Metoda pierdolili coś od rzeczy, a ja znalazłem sie na skraju mojej wytrzymałości psychicznej. Zrobiło się dziwnie cicho, to był rodzaj ciszy która boli ( metoda i fred przygowowyali sie własnie do nastepnego utworu ). Żeby sobie pomóc i zmniejszyc strach zaczałem opowiadac o moich lękach koleżnce ale ona odebrała to jako zart ( chociaz udawała ze w to wierzy ja wiedzialem swoje ). " Muszę otworzyć drzwi ". Wstałem i powoli zaczałem sie zbliżać w strone wrót do mojego królestwa, na zewnatrz ciagle panowała cisza.Kiedy miałem klamke na wyciagniecie reki spojrzałem w kąt pokoju, podniosłem łyżwę i położyłem lewą ręke na chłodnej stalowej klamce. Drzwi otworzyły sie skrzypiąc cicho, a ja rozgladając sie po przedpokoju spojrzłem pod nogi..........